Jakiś czas temu pisałam o moim ulubionym ostatnimi czasy cieniu w
kremie Maybelline, znanym chyba każdej czytelniczce blogów, czyli
On and on the bronze.
Pisałam również o tym, że w moje ręce wpadł ten odcień tylko i
wyłącznie dlatego, że w drogerii chwyciłam nie ten odcień, który
chciałam. Od dłuższego czasu natomiast polowałam na Permanent Taupe, bo
większość tego, co można znaleźć pod nazwą "taupe" od razu przykuwa mój
wzrok i budzi chęć posiadania. Niestety, w mojej drogerii od dłuższego
czasu trafiałam półkę pełną tych cieni, z wyjątkiem tego jednego
jedynego.
Dlatego też, kiedy podczas przypadkowej wizyty w Rossmanie mignął mi w
przelocie, od razu wylądował w koszyku, a ja szczęśliwa udałam się do
domu, żeby natychmiast go wypróbować (oczywiście przedtem powędrowałam
do kasy, żeby za niego zapłacić
)