Dziś postaram się krótko (pudła przeprowadzkowe zerkają na mnie z
wyrzutem). Przy pakowaniu rzeczy do wyrzucenia w ręce wpadło mi prawie
puste opakowanie płynu, o którym jeżeli teraz nie napiszę, to pewnie nie
zrobię tego wcale, bo kolejne wpisy planuję w temacie bardzo
mineralno-naturalnym. A uważam, że warto.
Ubiegły rok dość mocno odbił się na stanie moich włosów. Porzucenie olejowania, spory stres, dieta, kompletny brak czasu na właściwą pielęgnację i związany z tym wybór przypadkowych szamponów i odżywek – to wszystko sprawiło, iż to, co udało mi się kiedyś osiągnąć, poszło w zapomnienie, a wygląd moich włosów wołał o pomstę do nieba. W końcu oczywiście musiałam się nimi zająć. Pierwszym krokiem było cięcie. A potem powrót do sprawdzonej pielęgnacji. Jednak mimo tych zabiegów, włosy wypadały mi garściami. Dosłownie. Tu nie została użyta przenośnia. Podczas jednego mycia potrafiłam stracić nawet ponad 200 włosów, które ledwo mieściły mi się w dłoni. Iście przerażający widok, uwierzcie mi na słowo. Jak nietrudno się domyślić, po jakimś czasie na głowie miałam smętnie zwisające pasma z widocznymi prześwitami. Cóż z tego, że już zdrowiej wyglądające…
Nawet moja sprawdzająca się do tej pory kuracja ratunkowa (wcierka
Babci Agafii, szampon Pharmaceris i tonik łopianowy wzmocnione
kozieradką) nie potrafiły zatrzymać wypadania. Kiedy okazało się, że
hormonalne wyniki badań nie budzą zastrzeżeń, zaczęłam przeszukiwać
Internet w poszukiwaniu pomocy. I znalazłam. Na jednym z blogów (już nie
pamiętam, którym, ale jego autorce bardzo, bardzo, ale to bardzo
wdzięczna jestem po dziś dzień) przeczytałam recenzję płynu Pokrzepol.
Oczywiście natychmiast pognałam do apteki z zamiarem zakupu. Niestety,
mój zapał natychmiast napotkał przeszkodę, bo okazało się, że w żadnej z
5 aptek tego nie było. Zamówiłam więc i cierpliwie czekałam.
Ubiegły rok dość mocno odbił się na stanie moich włosów. Porzucenie olejowania, spory stres, dieta, kompletny brak czasu na właściwą pielęgnację i związany z tym wybór przypadkowych szamponów i odżywek – to wszystko sprawiło, iż to, co udało mi się kiedyś osiągnąć, poszło w zapomnienie, a wygląd moich włosów wołał o pomstę do nieba. W końcu oczywiście musiałam się nimi zająć. Pierwszym krokiem było cięcie. A potem powrót do sprawdzonej pielęgnacji. Jednak mimo tych zabiegów, włosy wypadały mi garściami. Dosłownie. Tu nie została użyta przenośnia. Podczas jednego mycia potrafiłam stracić nawet ponad 200 włosów, które ledwo mieściły mi się w dłoni. Iście przerażający widok, uwierzcie mi na słowo. Jak nietrudno się domyślić, po jakimś czasie na głowie miałam smętnie zwisające pasma z widocznymi prześwitami. Cóż z tego, że już zdrowiej wyglądające…

Ciąg dalszy TUTAJ